No i wystartowałam. W godzine miałam spakowaną walizkę i bagaż podręczny. Właściwie dylematów nie miałam, bo po prostu biorę wszystko. Na szczęście wywiozłam do siostry parę rzeczy, bo inaczej byłoby kiepsko. Wg wagi moich hostów, moje walizka ważą w normie. Oczywiscie po raz kolejny zadziwia mnie fakt, że walizka waży 'jedyne' 20kg, a ja ledwo mogę ją poderwać z ziemi.
Właściwie wszystko mi się zmieściło...
Teraz pokój jest taki jakiś pusty. Chociaż z wierzchu nie zgarnęłam prawie nic, ale mimo to czuć już w nim mój wyjazd i to, że nie wrócę.
Pamiętacie to uczucie, taką pustkę - na koloniach, obozach, ogólnie wakacjach itp. jak jesteście gdzieś i nagle czas się kończy i następuje powrót do domu. Tak właśnie się czuje. Mimo, że było średnio. Ale przywiązałam się do tego miejsca, do mojego kota, do mojego morza, do mojego łóżka/pokoju... do mojego żywopłotu, do mojego fotela... I ewidentnie czuję smutek...
Niektóre z Was wiedzą, niektóre nie, że Hości nie odwiozą mnie na lotnisko, bo 'nie mogą' ( czytaj : największy problem świata to obudzić 9,10 letnie dzieci o 4am, wsadzić do samochodu i o 7am być z powrotem ) i chcieli mi zamówić taxi za 120Ł, ale zapłacili by połowę. Za te 120Ł miałabym bilet w jedną i drugą stronę do PL samolotem. HIT mojego wyjazdu!!! Odległość odemnie do London Stansted to jakieś 50mil, cyzli ok 75km...
Przez ostatnie dwa dni byłam mega wściekła, bo od początku ich w zasadzie o nic nie prosiłam i nawet tego nie moga dla mnie zrobić. Stanęło jednak na tym, że dzień przed zawiozą mnie do siostry, a stamtąd będę miała dojazd na lotnisko 3razy tańszy...
Przy okazji powyższej sytuacji, straciłam skrupuły aby teraz poinformować ich, że nie wracam. Może robię bardzo źle, może robię źle, a może to nie ma znaczenia. Już mnie to nie interesuje. Ja, byłam wobec nich w porządku. Aż do teraz.
Wbrew pozorom smutno mi wracać do Polski. Oczywiście nie będę tęsknić za moimi gburami, tylko mam w sobie żal, że nie udało mi się trafić na naprawdę fajną angielską rodzinę. Wiem, że nie ma idealnych układów, że jakby nie było jesteśmy 'pracownikami'.. Ale wiem, ze mogłam trafić lepiej... I mam nadzieję, że w 1szym tygodniu wrześnie trafię lepiej... :)
CDN
czwartek, 25 lipca 2013
wtorek, 16 lipca 2013
Pierwsza wycieczka:)
W sobotę miałam taki kryzys, że postanowiłam, że jak nie odwiedzę siostry to jadę do kogokolwiek innego, a jak nie to uciekam. Przez ostatnie dni doprowadzają mnie już do dzikiej rozpaczy. Hostka zagina barierę swojego wyobcowania, a Dzieci są męczące.
Tak jak postanowiłam, tak o 7 w niedziele wstałam, o 8:30 byłam w pociagu, a o 9:30 w Chelmsford. Podróż do momentu dojścia na stacje była dla mnie mega stresująca. Ten kto mnie zna to wie, że mam nadzwyczajne przygody z pociągami-dlatego było to dla mnie wyzwanie:) Wszystko poszło ok, Konduktor wyjaśnił mi sam z siebie gdzie mam przesiadkę. Bilet był tani, 13Ł. Czekałam na siostrę godzine, skwar jak nie wiem. Swoją drogą powinnyśmy leżeć na plaży w Walton-bo to pogoda tylko na plażowanie...
Po przywitaniu, ruszyłyśmy na angielskie sklepy-szmaciaki. Nie kupiłam sobie nic niepotrzebnego-więc nie miałam zabawy z zakupów:( Poniżej wstawiam fotki ciuchów dla mojego Franciszka, bo są przepiękne :)
Tak jak postanowiłam, tak o 7 w niedziele wstałam, o 8:30 byłam w pociagu, a o 9:30 w Chelmsford. Podróż do momentu dojścia na stacje była dla mnie mega stresująca. Ten kto mnie zna to wie, że mam nadzwyczajne przygody z pociągami-dlatego było to dla mnie wyzwanie:) Wszystko poszło ok, Konduktor wyjaśnił mi sam z siebie gdzie mam przesiadkę. Bilet był tani, 13Ł. Czekałam na siostrę godzine, skwar jak nie wiem. Swoją drogą powinnyśmy leżeć na plaży w Walton-bo to pogoda tylko na plażowanie...
Po przywitaniu, ruszyłyśmy na angielskie sklepy-szmaciaki. Nie kupiłam sobie nic niepotrzebnego-więc nie miałam zabawy z zakupów:( Poniżej wstawiam fotki ciuchów dla mojego Franciszka, bo są przepiękne :)
Po zakupach, oczywiscie lunch. Pojechałyśmy do niej tutaj :) Zwiedziłam resztę sklepów, pare miejsc itp. Miałam autobus powrotny do Chelmsford o 20:45 i tak na niego czekałyśmy już z pół godz, po czym moja D. sprawdziła rozkład i okazało się, że to autobus widmo w naszych głowach.. Nie wiem skąd sobie tą godzinę wymyśliłyśmy- w każdym razie, zostałam na noc. Poszłyśmy po piwo i jeszcze do 1 gadałyśmy. Rano jakieś tam duperele i D. do pracy, a ja w stronę domu. Oczywiście zahaczyłam po raz kolejny o sklepy w poszukiwaniu sukienki na poprawiny. Nic nie ma. Wszystkie sklepy monotematyczne, pod tym względem. Sukienki nie kupiłam, ale już z tej zakupowej beznadzieji, musiałam sobie kupić coś zbędnego i drogiego. Wybór padł na donuta do włosów, którego ma mała tutaj, a w PL takich nie ma, a również w UK nigdzie indziej nie znalazłam. Kosztował 40zł, najdroższy mój zakup do włosów EVER.
Także w miarę zadowolona, zaczęłam się dosłownie telepać w kieunku stacji, pociąg spóżniony-poczułam się jakbym była w Polsce, na PKP :) Po 17 wylądowałam w domu, szybkie zakupy w tesco i nareszcie zobaczyłam morze:))) Nikt się ze mną specjalnie nie przywitał, J. ledwo odpowiedziała na moje "Hi" -nawet nie patrząc i to by było na tyle z czułości :)
Sumując.
Pogoda sprzyjała, uśmiałam się z D. jak zawsze-do rozpuku. Odetchnęłam, zebrałam siły na ostanie 2tyg.
Aczkolwiek wróciłam do Walton z jakąś pustką, której wyjaśnić sama sobie nie potrafię.
Co do samych sklepów i cen w UK-wiem, że dużo dziewczyn jedzie tutaj jak do zakupowego raju.
Wcale tak nie jest, nie mówie o ciuchach, ale też o jedzeniu itd.. Właściwie pokusiłabym się o stwierdzenie, że tutaj wszystko jest droższe bądź takie samo. Rzadko się zdarza, że coś jest tańsze. Aczkolwiek jest tutaj wszystko. W samym szmaciaku Primarku, można się obkupić, ale to są szmaty-czasem nawet nie sezonówki. Poza tym ceny takie jak u nas w H&M. Już nie wspomnę o samych podróżach. W normalny dzień za bilet płaci się dwa razy tyle, co w niedziele-więc proponuje podróżować w tym dniu :)
To właściwie wszystkko, jeśli ktoś dotarł do końca moich opowieści dziwnej treści, to gratuluję :)
Pisałam w miarę szczegółowo, bo moi bliscy wchodzą na bloga:) Aczkolwiek dla innych również:)
Jak licznik wskazuje-tylko parenaście dni przedemną. Jakoś zleci. Może jeszcze gdzieś się wybiorę :) Chociaż ta podróż kosztowała mnie na polskie parę stów ładnych, spędziłabym za te pieniądze tydzień nad jeziorem :) Nie powinno się przeliczać, ale jeśli ma się tutaj taką pensję jak w PL-to nic innego jak oszczędzać :)
BU ZIA KI
PS :)
Zapomniałam jeszcze dodać, że nie mam innych zdjęć, bo ja nie jestem taka, że pamiętam o aparacie. Także leżał grzecznie w torbie:) I jeszcze przestroga: PILNUJCIE I NIE ZOSTAWIAJCIE żadnych rzeczy w sklepach ani gdziekolwiek w Anglii, bo żeby później to odzyskać to jest wieeeeeeeeeeeeelki problem!!!
My, przez przypadek zostawiłyśmy reklamówkę w primaraku z moimi duperelami i z godzine czekałyśmy na zwrot. Mimo, że na kamerach można było to sprawdzić. Mimo, że powiedziałam co tam było. Blablabla.
sobota, 6 lipca 2013
Końcówka :)
Całe moje pisanie na blogu, o pobycie tutaj, zawęża się praktycznie do odliczania :D Niestety.
Jestem przy końcówce, zostało mi jakieś 3,5tyg. A ja, jak zwykły cienias wymiękam.
Dobiłam po raz enty do apogeum wytrzymałości..
Do tego dochodzi stres zw. jak rozwiązać sytuacje,
czy wrócić do domu i po paru dniach napisać, że jednak nie przylecę z powrotem "bo coś tam"..
czy próbować jakiś tydzień przed wyjazdem powiedzieć jakoś/coś, że nie wrócę.. i wtedy stresować sie
jak zaregują, czy odwiozą mnie na lotnisko itp itp itp. Dodam, że ostatni tydzień mojego pobytu tutaj to będzie pierwszy tydzień wakacji Dzieciaków, czyli będą w domu 24h.. Dadzą mi w kość swoim zachowaniem na pewno. Nie wiem jak to rozegrać-sama osobiście skłaniam się do tej pierwszej opcji.
Załatwienia sprawy na odległość i spalenia za sobą mostu. Jedyna rzecz do jakiej byliby mi potrzebne to referencje, ale jak powszechnie wiadomo referencje to ogólnie nie problem :)
Drugi mój życiowy problem to : co dalej?. Siedząc tutaj, mam niestety czas na wymyślenie przeróżnych sceniariuszy. Nie jest to dobre, bo wychodzi na to, że tyle sobie atrakcji na wymyślam, że blokuje się wszystkim co wymyśle. Na niczym konkretnym jeszcze nie stanęło. Podejrzewam, że decyzję podejmę dopiero jak wrócę do domu. Tak ogólniej opcje są dwie: 1. pół roku bycia AuPair w UK i później USA, 2. odrazu USA.
Chodzi mi głównie o język i pieniądze.. BLEEE
Mam dziś doła:D
i żeby nie było, że narzekania mało, to jeszcze się pożalę, że Hości się odchudzają i nie mam co jeść :<<<
Jestem przy końcówce, zostało mi jakieś 3,5tyg. A ja, jak zwykły cienias wymiękam.
Dobiłam po raz enty do apogeum wytrzymałości..
Do tego dochodzi stres zw. jak rozwiązać sytuacje,
czy wrócić do domu i po paru dniach napisać, że jednak nie przylecę z powrotem "bo coś tam"..
czy próbować jakiś tydzień przed wyjazdem powiedzieć jakoś/coś, że nie wrócę.. i wtedy stresować sie
jak zaregują, czy odwiozą mnie na lotnisko itp itp itp. Dodam, że ostatni tydzień mojego pobytu tutaj to będzie pierwszy tydzień wakacji Dzieciaków, czyli będą w domu 24h.. Dadzą mi w kość swoim zachowaniem na pewno. Nie wiem jak to rozegrać-sama osobiście skłaniam się do tej pierwszej opcji.
Załatwienia sprawy na odległość i spalenia za sobą mostu. Jedyna rzecz do jakiej byliby mi potrzebne to referencje, ale jak powszechnie wiadomo referencje to ogólnie nie problem :)
Drugi mój życiowy problem to : co dalej?. Siedząc tutaj, mam niestety czas na wymyślenie przeróżnych sceniariuszy. Nie jest to dobre, bo wychodzi na to, że tyle sobie atrakcji na wymyślam, że blokuje się wszystkim co wymyśle. Na niczym konkretnym jeszcze nie stanęło. Podejrzewam, że decyzję podejmę dopiero jak wrócę do domu. Tak ogólniej opcje są dwie: 1. pół roku bycia AuPair w UK i później USA, 2. odrazu USA.
Chodzi mi głównie o język i pieniądze.. BLEEE
Mam dziś doła:D
i żeby nie było, że narzekania mało, to jeszcze się pożalę, że Hości się odchudzają i nie mam co jeść :<<<
Subskrybuj:
Posty (Atom)